czwartek, 26 czerwca 2008

13 lipca - 15. Niedziela Zwykła

DZISIEJSZA EWANGELIA Mt 13,1-9:
Tego dnia Jezus wyszedł z domu i usiadł nad jeziorem. Wnet zebrały się koło Niego tłumy tak wielkie, że wszedł do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił im wiele w przypowieściach tymi słowami:
„Oto siewca wyszedł siać. A gdy siał, niektóre ziarna padły na drogę, nadleciały ptaki i wydziobały je. Inne padły na miejsca skaliste, gdzie niewiele miały ziemi; i wnet powschodziły, bo gleba nie była głęboka. Lecz gdy słońce wzeszło, przypaliły się i uschły, bo nie miały korzenia. Inne znowu padły między ciernie, a ciernie wybujały i zagłuszyły je. Inne w końcu padły na ziemię żyzną i plon wydały, jedno stokrotny, drugie sześćdziesięciokrotny, a inne trzydziestokrotny.
Kto ma uszy, niechaj słucha”.

PRZEMYŚL TO SOBIE:

Żyzna gleba
Kiedy ksiądz Mateusz wszedł do kościoła na dziesięć minut przed zapowiedzianą w ubiegłą niedzielę godziną rozpoczęcia spowiedzi pierwszopiątkowej przy jego konfesjonale stała już dość sporych rozmiarów kolejka. Kapłan Przystanął jeszcze na chwilę w ostatniej ławce.
- Panie Boże, Ojcze miłosierdzia - w splecionych dłoniach ukrył twarz - daj mi serce czyste, bym stał się godnym narzędziem Twojej przebaczającej miłości...
Podczas, gdy kapłańska modlitwa zawierzenia przebijała się przez łukowate sklepienie barokowego kościoła, by przylgnąć do podnóżka tronu Bożego, kolejkowicze coraz bardziej się niecierpliwili. Dzieciaki przeglądały powkładane w modlitewniki obrazki. Staruszki z zamkniętymi oczami pobrzękiwały bezwiednie paciorkami różańców.
- Proszę również za tymi, którzy przyszli tutaj oczyścić swe serca ze zmazy grzechu - ksiądz Mateusz kończył już modlitwę. - Niech ten sakrament będzie dla nich pożytkiem doczesnym i wiecznym. Amen.
Przeżegnał się, wstał. Ze zgrzytem otworzył fantastycznie wybrzuszone drzwi konfesjonału. Usiadłszy sięgnął po stułę. Ucałował mały krzyżyk wyhaftowany na jej grzbiecie. Założył fioletową szarfę. Przysunął się do obłożonej celofanem kratki. Szerokim znakiem krzyża pobłogosławił pierwszego penitenta. I zaczęło się. Co rusz ktoś podchodził, wyznawał swoje grzechy, bił się w pierś prosząc o naukę, pokutę i kapłańskie rozgrzeszenie. I wszystko przebiegałoby najspokojniej w świecie, gdyby w pewnym momencie jakiś cień nie spoczął na twarzy spowiednika. Ksiądz Mateusz podniósł oczy. Przed konfesjonałem stała babcia w chustce w róże na głowie.
- Dlaczego nie klękacie? - proboszcz spytał zdziwiony.
- A bo ja, jegomościu, chciałam powiedzieć, żebyście mieli do mnie cierpliwość: ja trochę niedosłyszę! - głos staruszki niósł się dźwięcznym echem po całym kościele.
- To niech pani idzie za mną do bocznej kaplicy za zakrystią. Tam spowiadamy osoby głuche!
- Ja nie jestem głucha, tylko trochę niedosłyszę! - głos babci, wzmocniony zasadniczą nutą irytacji, trząsł już całą nawą.
- Ale ja jestem głuchy! - nie wytrzymał ksiądz Mateusz.
- A, to co innego! W takim razie chodźmy!
Ile się trzeba natrudzić z taką ludzką głuchotą, która - choć czasem nawet słyszy - to jednak nie słucha: jak Jezus mówić w przypowieściach, tłumaczyć, perswadować, czasami podnieść głos, a nawet uderzyć pięścią w stół. Bądź żyzną glebą dla ziarna Ewangelii, by ktoś nie pomyślał, że jesteś głuchy.

Brak komentarzy: