DZISIEJSZA EWANGELIA Mt 7,21-27:
Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie każdy, który Mi mówi: Panie, Panie, wejdzie do królestwa niebieskiego, lecz ten, kto spełnia wolę mojego Ojca, który jest w niebie. Wielu powie Mi w owym dniu: Panie, Panie, czy nie prorokowaliśmy mocą Twego imienia, i nie wyrzucaliśmy złych duchów mocą Twego imienia, i nie czyniliśmy wielu cudów mocą Twego imienia? Wtedy oświadczę im: Nigdy was nie znałem. Odejdźcie ode Mnie wy, którzy dopuszczacie się nieprawości . Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i uderzyły w ten dom. On jednak nie runął, bo na skale był utwierdzony. Każdego zaś, kto tych słów moich słucha, a nie wypełnia ich, można porównać z człowiekiem nierozsądnym, który dom swój zbudował na piasku. Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki.”
PRZEMYŚL TO SOBIE:
MIŁOWAĆ
Wieczór był piękny. Zresztą dziwne, gdyby w maju było inaczej. Nozdrza drażnił czule aromat kwitnącego bzu. W uszach aż dzwoniło od ptasich przekomarzań. Z parku wychodziły już powoli mamy z pociechami - i tymi w wózkach, i tymi zaciekle pedałującymi na trójkołowych rowerkach, i tymi wytrwale trzymanymi za rączkę, niezdarnie drepczącymi u boku. Ich miejsce zajmowały niespiesznie pary zakochanych, poruszające się znacznie pewniej, choć - nie wiedzieć czemu - też trzymających się za ręce. Jedni przystawali nad stawkiem z liliami wodnymi, inni dostojnie przechadzali się alejkami wysypanymi żwirem.
Tych dwoje przysiadło na ławeczce w cieniu wiekowej wierzby. Ona wpatrywała się w rozgwieżdżone niebo. On spuścił wzrok i najpierw lustrował czubki półbutów tak wypucowane, że mógł się w nich przejrzeć sam księżyc, a potem zapatrzył się cielęco gdzieś przed siebie.
- Piękny wieczór, no nie? - zaczęła ona.
- Yhm! - odpowiedział szczerze, choć mało błyskotliwie.
I znów trwali w milczeniu. Obok przesuwały się pary kolejnych sympatii. Wreszcie on poderwał się z miejsca.
- Dokąd idziesz? - spytała.
- Zaraz wrócę, poczekaj. Nie bój się.
Usłyszała szelest liści w kępie krzewów po drugiej stronie alejki. Wrócił rzeczywiście niebawem. W ręku trzymał skąpaną rosą kiść bzu.
- To dla ciebie.
- Dziękuję - uśmiechnęła się.
Delikatnie ujęła pachnącą gałązkę, podniosła do twarzy, przymknęła oczy.
- Jak pachnie.
- No. Wiem.
- Kochasz mnie? - spytała. Popatrzyli na siebie. On przygryzł wargi, jakby zbierał się w sobie, kumulował energię słów. Wreszcie zaczął zupełnie inaczej niż dotąd:
- Wiesz, że cię kocham. Dla ciebie zasypałbym najbardziej rozległą dolinę, zrównałbym najwyższą górę. Żeby być z tobą gotów jestem przepłynąć najszerszą i najgłębszą, w dodatku pełną krokodyli, albo jeszcze lepiej piranii rzekę. I mógłbym w twojej obronie stanąć oko w oko z najgroźniejszym zbójem.
- Kochany - przerwała mu - a przyjdziesz do mnie jutro?
- Oczywiście, najdroższa - odpowiedział bez zająknięcia czy chwili namysłu - Przyjdę. O ile nie będzie padać.
Bóg tak umiłował świat, że dał swojego Syna, byśmy życie mieli. Nie powiedział, nie sprezentował czegoś tam, ale dał swojego Syna. Czy teraz już wiesz, co to znaczy umiłować?
środa, 25 czerwca 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz