niedziela, 10 sierpnia 2008
20. Niedziela Zwykła
DZISIEJSZA EWANGELIA Mt 15,21–28:
Jezus podążył w strony Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszyz tamtych okolic, wołała: „Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha”. Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem.
Na to zbliżyli się do Niego uczniowie i prosili: „Odpraw ją, bo krzyczy za nami”.
Lecz On odpowiedział: „Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela”.
A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: „Panie, dopomóż mi”.
On jednak odparł: „Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom i rzucić psom”.
A ona odrzekła: „Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołu ich panów”.
Wtedy Jezus jej odpowiedział:„O niewiasto, wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz”. Od tej chwili jej córka została uzdrowiona.
PRZEMYŚL TO SOBIE:
SZARPACZKA
Mateusz był dziadem, co się zowie. W powstaniu, które w styczniu sześćdziesiątego trzeciego roku wybuchło, nogę mu urwało, kiedy potyczkę z carskimi w brzozowym zagajniku toczyli. Dobrzy ludzie się nim zajęli do Galicji dotrzeć pomógłszy. I tak oto już prawie pół wieku Mateusz pod kalwaryjskim klasztorem na schodach pątników nogami wytartych siedział, bezzębnymi wargami zdrowaśki w niebo zanosząc za tych, którzy jaki grosz mu do czapki wrzucili.
To był dziwny czerwcowy dzień. Ludzi od rana cała chmara do Cudownej Panienki szła, jakby odpust jaki miał być, albo co.
- Pomódlcie się, dziadu, o pokój - jakaś kobieta w czerwonej chustce z blond kosmykiem włosów spod niej czmychającym przykucnęła rzucając grosz do mateuszowej czapki.
- O pokój? - dziad przerwał modły - A czego tak akurat?
- Niceście nie słyszeli? - kobieta spuściła oczy - arcyksięcia przedwczoraj w Sarajewie Serby zastrzeliły i powiadają, że wojna teraz ma być. Mój Boże! A my z moim chłopem dopiero trzy roki po ślubie jesteśmy, na dorobku, dzieci dwójka małych... Jak go tak do wojska wezmą, z głodu umrzeć przyjdzie...
- Już dobrze, dobrze - próbował uspokoić rozszlochaną Mateusz - pomodlę ja się, żeby pokój był, nie wojna.
Kobieta w chustce nie odeszła jeszcze dobrze, kiedy inna, w staroświeckim czepku na głowie, przy Mateuszu się zatrzymała.
- Macie tu grosza, a o wojnę się pomódlcie - syknęła.
- Co też ty kobieto gadasz! - dziad tyleż się przestraszył co i zgorszył może nawet - O wojnę? A po jakiemu to?
- A bo chłopa mam podłego. Cięgiem w karczmie krwawicą grosz zdobyty przepija, mnie i dzieci po pijaku maltretuje. We wojnę to by go do wojska wzięli i po kłopocie. Z Bogiem.
Tłum przerzedził się. W kościele Msza się zaczęła. Mateusz jakoś z wrażenia ochłonąć nie mógł. Kiedy jednak dzwonek na podniesienie usłyszał na grosze w czapce spojrzał i wyszeptał:
- Panie Boże, kiedy jest wojna, to jest źle, bo niewinni ludzie umierają, a ich bliscy krzywdę cierpią. Ale kiedy jest wojna, to jest też trochę dobrze, bo zaś ci niedobrzy z tego świata na Twój sąd się przenoszą. Spraw, proszę, żeby i trochę wojny i trochę pokoju było. A najlepiej, to niech nie będzie ani wojny, ani pokoju, tylko niech taka szarpaczka będzie...
Modlić się trzeba umieć. Jak kobieta kananejska, co w prośbie swej nie ustaje, a nawet dyskutuje z Jezusem. Jak dziad kalwaryjski, który nie tylko dla siebie, ale i dla innych nawet o wykluczające się nawzajem dary błaga. Bo modlić się, to coś więcej niż pisać list z życzeniami do świętego Mikołaja. Bo modlić się, to upaść na kolana i naprawdę prosić.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz