DZISIEJSZA EWANGELIA Mt 21,28–32:
Jezus powiedział do arcykapłanów i starszych ludu:
„Co myślicie? Pewien człowiek miał dwóch synów. Zwrócił się do pierwszego i rzekł: »Dziecko, idź dzisiaj i pracuj w winnicy«. Ten odpowiedział: »Idę, Panie«, lecz nie poszedł. Zwrócił się do drugiego i to samo powiedział. Ten odparł: »Nie chcę«. Później jednak opamiętał się i poszedł. Któryż z tych dwóch spełnił wolę ojca?”.
Mówią Mu: „Ten drugi”.
Wtedy Jezus rzekł do nich: „Zaprawdę powiadam wam: Celnicy i nierządnice wchodzą przed wami do królestwa niebieskiego. Przyszedł bowiem do was Jan drogą sprawiedliwości, a wyście mu nie uwierzyli. Celnicy zaś i nierządnice uwierzyli mu. Wy patrzyliście na to, ale nawet później nie opamiętaliście się, żeby mu uwierzyć”.
PRZEMYŚL TO SOBIE:
Nie odmawiaj
Na wieś wielkie zmiany przyszły. Najpierw ciężkie spychacze i koparki rowy głębokie kopiąc mokradła zmeliorowały. Potem wzdłuż drogi do miasta prowadzącej stanęły równym rzędem krągłe drewniane słupy druty z prądem podtrzymujące. Na tych drutach jaskółki jak koraliki na sznurku siadywały czarno białe fraki piórek iskając. W chałupach wieczorami co rusz rozbłyskały żarówki a sołtys nawet radio takie wielkie z drewnianym pudłem do domu sprawił. Wszystko już prawie było jak w mieście, takie pańskie i eleganckie. Wszystko, z wyjątkiem drogi. Ta bowiem wijąc się jak wąż, czy to dla ominięcia niegdysiejszych kałuż, czy też że ją uciekający przed abstynencją jak diabeł przed święconą wodą woźnice tak ujeździli, latem dech w piersi kurzem zatykała, a w pozostałe pory roku bajorem i grzęzawiskiem koła wozów po osie topiła, srogą tylko zimą lodową taflą ścięta.
Tej wiosny we wsi miastowe inżyniery się pojawili. Ganiając z biało czerwonymi tyczkami drogę zaczęli wytyczać nową. Ludzie, żeby przed miastowymi się nie ośmieszyć a i do pożytku wspólnego się przyłożyć chętnie jakie parę piędzi ziemi odstępowali gdzie indziej zaś odzyskiwali dla drogi wyprostowania. Tylko stary Materka się uparł:
- Nie oddam, co moje - oznajmił - chyba, że po moim trupie!
I na tym stanęło. Jesienią droga gotowa była - szeroka, gładka i prosta, tylko przy Materkowym obejściu wężowato się kręcąca.
Następnej wiosny nieszczęście się stało na tym zawijasie drogi. Materka trawy pokosił, wysuszył, bo słońce mocno i stale świeciło. Tego dnia furę pełną siana wiózł z pola. Wspinać mu się na wierzchołek sążnistej kopy nie chciało, więc szedł obok lejce niedbale w jednej, a bat w drugiej ręce trzymając. Wóz był wąski, drabiniasty, kopa siana zaś szeroko się na boki rozkładała, tak, że Materki prawie wcale widać nie było. Kiedy fura znalazła się na pierwszym zakręcie, na wysokości pierwszego kołka Materkowego płotu, dopadła ją ciężarówka, co to do miasta mleko w bańkach zwoziła. Widok na drogę był dobry, więc kierowca wziął się za omijanie fury. Blisko wozu jechał, powoli, źdźbła suchej trawy o szoferkę i burty się ocierały. Blisko fury jechał, bo Materki idącego pod parasolem siana nie widział. Aż usłyszał głuchy stuk. Coś go tknęło. Zaraz za furą zjechał na bok, wyskoczył z kabiny. Dwa siwki niespokojnie strzygły uszami. Materka w kałuży krwi bez życia leżał na środku zakrętu, w tym miejscu, gdzie swojego na drogę nie chciał oddać. Chyba, że po trupie.
Kiedy cię proszą o coś, nie odmawiaj, zaklinając się, że po twoim trupie. Nawet gdybyś odmówił, opamiętaj się i zrób, o co cię proszą. Żeby twój Ojciec w niebie się nie gniewał.
poniedziałek, 22 września 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz